Apetyt na Europę

Podziel się

Naturalnie, ale nie konkretnie. Polska i Niemcy wobec europejskich wyzwań


Podział pomiędzy Polską a Niemcami w kwestii unijnego budżetu pozostanie. Ale negocjacje ram finansowych kiedyś, i to stosunkowo niedługo, jeśli patrzeć z unijnej perspektywy, się skończą. A pytania o reformę traktatową, w tym nowe mechanizmy dla całej UE lub tylko strefy euro towarzyszyć nam będą jeszcze długo. I tu Polska i Niemcy są naturalnymi partnerami. To jednak nie oznacza, że widać współpracę w tej dziedzinie.
     O polskiej przynależności w UE do grupy państw „Północy” mówi się od dawna. Przypomnijmy, chodzi o pragmatycznie nastawione, sprzyjające reformom kraje skandynawskie i Niemcy. Stanowią one przeciwwagę do stwarzających problemy i zadłużonych państw Południa Europy. Także fakt, że Berlin łakomie spogląda na Polskę jako potencjalnego sojusznika w blokowaniu zapędów tych krajów na unijnej arenie, nie jest już dziś nowością. Pytaniem pozostaje więc, czy to, jak się już powszechnie przyjmuje, naturalne partnerstwo jest faktycznie widoczne, objawia się w konkretnych działaniach oraz, co też jako pytanie nie raz się ostatnio pojawia, ma szanse zastąpić Paryż w duecie niemiecko-francuskim? Dodajmy – i jak to wszystko postrzegane jest z tej perspektywy, gdzie mielą unijne młyny – Brukseli?

Naturalny partner bez konkretnych przykładów
     Co do generalnej bliskości stanowisk Polski i Niemiec w wielu unijnych sprawach (jeśli chodzi o reformy UE) panuje zgoda. Fakt, w niektórych przypadkach pozycje Polski i Niemiec są rozbieżne (np. według brukselskich ekspertów, Guido Westerwelle uważa, że należy w niedługiej przyszłości zwołać konwent dotyczący reform traktatowych, Radosław Sikorski jest temu przeciwny), a w innych polskie stanowisko jest zagadką, ale styl myślenia pozostaje podobny. Tylko że to nie przekładać się ma na czyny. Nie widać ani wspólnych inicjatyw (co jest już wyższą szkołą jazdy), ani za bardzo popierania się, ani nawet szerszej komunikacji między przedstawicielami obu krajów. Co jednak ciekawe, gdy w Polsce mogą na takie stwierdzenia od razu odezwać się głosy, że polski rząd się nie stara, to niemieccy eksperci jak jeden mąż mówią – dlaczego niemiecki rząd nie wykorzystuje tej bliskości jako doskonałej szansy na tworzenie z Polską koalicji? Na co czeka? Odpowiedź nie brzmi tu jednak wcale: bo Berlin woli Francję i jej pozostanie wierny. Tu sprawa się bowiem komplikuje.

Nie zastępować tylko zbalansować
     Faktem jest, że Polska Francji nie zastąpi. Ale też nie o zastąpienie chodzi. O wiele ważniejsze jest, że może wpływ Francji zbalansować. I to jest dla Berlina cenne. To zbalansowanie nie będzie jednak polegać na odradzaniu się podupadłej formuły Trójkąta Weimarskiego (choć może po wizycie Hollanda w Polsce takie nadzieje powstały), gdzie Berlin ma partnerów po obu stronach granicy i wspiera ich współpracę. Wręcz odwrotnie. Pomiędzy Niemcami a Francją nadal, wiele miesięcy po wyborach nad Sekwaną nie dzieje się dobrze i nie ma zapału do kooperacji. W niemieckiej debacie można wręcz obecnie częściej spotkać się z krytyką Francji niż wyrazami niezadowolenia skierowanymi w stronę Greków czy Hiszpanów. Nowe władze w Paryżu też specjalnie nie spieszą się do ocieplania relacji z rządem Merkel. I powodem nie jest tu jedynie fakt, że ona i Hollande nie do końca są sobie bliscy. Francuzi postanowili jakby odczekać do niemieckich wyborów. Być może przyniosą one zmianę rządów, albo przynajmniej pojawienie się w koalicji socjaldemokratów. A to by Paryżowi bardzo ułatwiło pobudzanie stosunków z Berlinem. Skoro nie wiadomo, kto za te relacje będzie odpowiadał od przyszłej jesieni, lepiej, jak najprawdopodobniej myślą, wziąć na przeczekanie.
     Ale jest też i Iny powód tej bierności Francuzów. Po latach w opozycji otoczenie polityczne Hollanda musi dopiero na nowo wdrożyć się w prowadzenie polityki państwa i nauczyć, jak obecnie funkcjonuje UE, jakże inna od tej wspólnoty z czasów ostatnich rządów socjalistów nad Sekwaną. Na to potrzebuje się czasu. I akurat niemieccy urzędnicy to rozumieją. Podczas więc gdy niemiecka debata pełna jest krytycznych głosów, z Urzędu Kanclerskiego negatywne sygnały nie dochodzą. Daje się Francji czas, co nie znaczy, że nie widzi się możliwości otwarcia na innych partnerów.
     Bo właśnie tę czekającą i „ogarniającą się” Francję mogłaby, jak sądzą brukselscy eksperci, zbalansować Polska, stojąca po stronie Niemiec i im potrzebna. W tym celu jednak konieczna jest konkretna współpraca i dowody starania się. Skoro w Berlinie słyszy się, że Polska pozostając jeszcze poza strefą euro, powinna być włączana do procesów decyzyjnych euro landu, to warto dać temu wyraz w najbliższych propozycjach reform. Z kolei, skoro Warszawa utrzymuje chęć wejścia do klubu wspólnej waluty, to powinna także aktywnie działać. Po pierwsze ciągle głośno (aby usłyszano w Berlinie i Brukseli nie tylko w jednym gmachu) powtarzać, że jak strefa euro się uporządkuje, to Polska chce do niej wstąpić. Po drugie, poza słowami, pokazywać dane gospodarcze potwierdzające, że rok 2015 jako data wypełniania kryteriów jest realny. Wszystko na poziomie zapewnień istnieje, ale te już nie wystarczają. Oczekiwania są większe.

 
 
Tekst jest częścią wspólnego projektu Instytutu Spraw Publicznych i Fundacji Konrada Adenauera w Polsce: „Slogany czy konkrety? Ocena realizacji wspólnych polsko-niemieckich działań”
Zapisz się do newslettera
Newsletter