Apetyt na Europę

Podziel się

Kraj zachodnio-środkowo-wschodnio-południowy


Pomiędzy doniesieniami z kampanii wyborczej czy o wiele rzadszymi newsami o działaniach polskiej prezydencji tylko nieliczni zwrócili uwagę na fakt, że w Brukseli po raz kolejny sprzeciwiono się  przystąpieniu Bułgarii i Rumunii do Strefy Schengen. Twarde powtórzenie „jeszcze nie teraz” przestaje być czystą abstrakcją, gdy na lotnisku, lecąc do Bukaresztu, stolicy kraju członkowskiego UE, zostajesz odesłany w kolejkę do odprawy paszportowej. Stojąc z tym paszportem w ręku masz trochę czasu na refleksję, jakim krajem jest tak naprawdę Rumunia. Bo poza pierwszymi skojarzeniami, którymi Polacy z nią mają, czyli: korupcja (dlatego nie chcą jej do Schengen), psy na ulicach (uważaj, bo się ugryzą) oraz monstrualny pałac pobudowany przez Ceausescu (nie zgub się w korytarzach), nie wiemy o tym kraju wiele.

Na przecięciu stereotypów i faktów
    Ten pierwszy stereotyp właściwie może być szybko potwierdzony. Przed okienkiem straży granicznej na lotnisku w Bukareszcie widnieje bowiem plakat wzywający do ścigania korumpujących śmiałków. Oczywiście akcja finansowana przez UE. Rumuni wydają się zdawać sprawę z tej łatki, o skorumpowanym i niebezpiecznym kraju, która jest im doszyta. Bardzo uważają, aby przy kasie wręczyć rachunek. Odradzają cudzoziemcom chodzenia na lokalne targi (niebezpieczne, okradną, pobiją, zabiją co najmniej). Niektórzy bardzo starają się także zaprezentować kraj od jak najlepszej strony. Nadal jednak jakby ścierały się dwa światy. Uśmiechniętych i mówiących po angielsku kelnerek i sprzedawców z jednej, oraz mrukliwych, traktujących cię jak wroga osób z tej samej profesji z drugiej. Zjawisko tak dobrze nam w Polsce znane. To ścieranie się nowego ze starym powoduje, że UE jest ostrożna. Dlatego nie pomogły starania Warszawy, aby wesprzeć Bukareszt w drodze do zniesienia kontroli granicznych. Zdaniem wysoko postawionego unijnego urzędnika, Polska prezydencja robiła, co mogła, aby zapewnić Bułgarii i Rumunii wejście do Strefy Schengen. Polacy działali bardzo profesjonalnie. Niestety, na ostateczną decyzję nie oni mieli wpływ.  Rumunom pozostaje czekać i starać się skutecznie wprowadzać reformu. A reszcie – stać w kolejce na granicy.
 


Tacy podobni, tacy różni
      A co się zobaczy już po drugiej stronie bramki? Chodząc po Bukareszcie czasami można odnieść wrażenie, że atmosfera jest jakaś znajoma, krajobraz coś bliski. Z drugiej strony, to jednak zupełnie inny kraj. No bo niby architektura socjalistyczna taka jak u nas, ale pomiędzy typowymi klockami czy wielkimi budowlami wyróżniają się liczne kamienice, pałacyki, cudeńka architektoniczne, których w polskiej stolicy od czasów wojny tak bardzo brakuje. Fakt, są bardzo zaniedbane. Ale powód tego też jakiś taki znajomy – brak funduszy, niejasna sytuacja własnościowa, lata popadania w ruinę do 1989 roku. Ale i tak dużo się odnawia, wydaje się, że więcej niż buduje. Porównując do słynnego ostatnio „Polska w budowie” można by powiedzieć „Rumunia w remoncie”. Remontować jest co nie tylko na fasadach. Dziury na ulicach są konkretne. Przy czym nikt się nawet nie stara je zabezpieczyć, mimo że panie w Bukareszcie noszą zdecydowanie częściej i zdecydowanie wyższe szpilki od Polek.
      Krążąc po tych ulicach, wpadając w dziury, dostajesz co jakiś czas w głowę kasztanem, takim jak i w Polsce. Ale w Bukareszcie leżą one potem nieruszane na chodnikach. W Polsce byłyby już dawno wyzbierane, nie tylko przez dzieci. Schylając się po nie można by się obawiać, że po wejściu przypadkowo na ścieżkę rowerową zostanie się rozjechanym przez cyklistę. Nic bardziej mylnego. Mimo że wyznaczonych tras dla dwóch kółek jest zdecydowanie więcej niż w Warszawie, mało po której śmigają kolarze. Proporcje są dokładne odwrotne. W Polsce przy tak cudownej pogodzie na nielicznych ścieżkach rowerowych panuje niezły ruch. W Bukareszcie na całkiem niezłej liczbie tras posuwają się pojedyncze rowery.
      Można by pomyśleć, że to zapewne przez te słynne bezpańskie psy, które, jak wynika z opowieści, mają całymi falangami biegać po mieście. Tak, podobno są. Ale, również podobno, jest ich coraz mniej. Przez pierwsze dni widziałam dwa. Ale gdy na koniec wybrałam się do parku, kilku smacznie śpiących grupami czworonogów nie dało się nie zauważyć. Nie wyglądały nieprzyjaźnie. Czasy, kiedy było ich naprawdę wiele i stanowiły niebezpieczeństwo, zdaniem rumuńskich kolegów, już minęły. Teraz są wyłapywane, szczepiane i sterylizowane. Debaty, co z nimi robić, są do dziś dnia gorące. Problem pojawił się w latach siedemdziesiątych, kiedy to po trzęsieniu ziemi zburzone zostały częściowo domy w jednej z dzielnic. Ceausescu wykorzystał ten moment do wyburzenia całej okolicy i postawienia na olbrzymim obszarze Domu Ludowego, obecnie parlamentu. Po willach zostały bezpańskie czworonogi oraz… wielki kloc widoczny z każdego miejsca w Bukareszcie.

Drugi po Pentagonie
      Moloch, drugi największy, nie będący wieżowcem, budynek biurowy na świecie po Pentagonie, faktycznie przytłacza swą wielkością. Po Bukareszcie krąży dowcip, że osoby w nim pracujące jednak są zadowolone z tego faktu. Dlaczego? Bo wyglądając przez okna nie muszą go oglądać. Będąca symbolem tamtego systemu budowla nie cieszy się sympatią miejscowych. To też jakoś takie znajome uczucie. Choć, jak podkreślają rumuńscy znajomi – wy dostaliście taki prezencik od dyktatora zza granicy. Nasze „cudeńko” wywasował nam nasz własny…

A więc jaka jesteś?
      Więc jaka tak właściwie jest ta Rumunia? Niby podobna do nas, czasami wydawałoby się, taka Polska sprzed kilku, może dziesięciu lat, kraj Europy Środkowo-Wschodniej. Widać, że niektóre, dla nas już w międzyczasie typowe, oznaki europeizacji, tam jeszcze nie dotarły. Nie ma zakazu palenia w restauracjach, opłat za plastikowe torebki w sklepach, biletów do kupienia w autobusie i sortowania śmieci. Są za to wszechobecne grafiti, kantory wciśnięte w kanciapy, widoczna bieda na ulicach. Ale samochody na tych samych ulicach przypominają już Zachód. A z kolei patrząc nie tyle na karnację mieszkańców, co na zachowanie, chociażby styl jeżdżenia tymi samochodami, jakoś kojarzy się z europejskim Południem.  W sumie więc – taka zachodnio-środkowo-wschodnio-południowa mieszanka. Bliska nam i daleka zarazem. Ale na pewno bardzo ciekawa.






A jako pilny wypatrywacz oznaków polskiej prezydencji w innych krajach, natknęłam się na plakat reklamujący wydarzenia kulturalne przewodnictwa. Polska Ambasada w Bukareszcie jest chwalona przez lokalnych partnerów za dobrą i aktywną współpracę. Na konferencjach eksperckich pokazuje się i zabiera głos sam Ambasador. To się docenia.


Zapisz się do newslettera
Newsletter