Apetyt na Europę

Podziel się

Dyplomacja po europejsku


Niemieccy wydawcy uhonorowali Donalda Tuska nagrodą dla Europejczyka Roku 2011. Można powiedzieć, „cóż z tego, to tylko symbol i to ze strony jednego zrzeszenia”. Fakt, ale uznanie przez Niemców czyichś zasług na rzecz budowania wspólnej Europy jest ważnym gestem, stwarzającym wokół polskiej polityki bardzo dobrą atmosferę. A jeżeli nagrodę dają media, to oznacza to dodatkowo, że informacja rozejdzie się po świecie. Ale przecież tak naprawdę, to nie jest uznanie zasług jednego Tuska. Nie tylko premier zmienia styl polskich działań za granicą. To przede wszystkim MSZ, a dokładnie mówiąc nie tylko kierownictwo ale poszczególne departamenty ze stojącymi na ich czele dyrektorami oraz, last, ale zdecydowanie nie least, polskie placówki, na czele ze Stałym Przedstawicielstwem RP w Brukseli tworzą obraz polskiej dyplomacji.

Europeizacja dyplomacji
     Myśl ta powróciła do mnie ostatnio, gdy przeczytałam temat międzynarodowej konferencji, na którą mnie zaproszono: „Europejska Służba Działań Zewnętrznych: europeizacja dyplomacji narodowych”. Dość szybko wiedziałam, jaka teza przyświeci mojemu wystąpieniu. Wbrew jednak oczekiwaniom organizatorów wcale nie chciałam skupiać się na wpływie nowej unijnej instytucji na zmiany w polskim MSZ. Dla mnie przekaz był jasny: „to nie Traktat z Lizbony zeuropeizował polską dyplomację, tylko polska prezydencja.” Ale teza nadal wymagała wyjaśnień. Trzeba też było odnieść się jednak do tych polizbońskich zmian. Czyli zasięgnąć o nich wiedzy u źródła – w MSZ.
     Pełna obaw, czy w czasie prezydencji ktokolwiek, a tym bardziej dyrektorzy, z którymi wskazane było porozmawiać, znajdzie dla mnie czas, nieśmiało poprosiłam kilku o możliwość spotkania. Dostałam natychmiastowe wręcz odpowiedzi, zapraszające na rozmowę w bardzo bliskim terminie. I w ten sposób, zanim jeszcze zadałam moje pytania o polską dyplomację, już, choć zupełnie niezamierzenie, miałam dowód na obronę mojej tezy, że polska dyplomacja jest europejska.

Po europejsku, czyli jak?
     Ale europejska, czyli jaka? Nie sposób nie było w tym momencie wrócić myślami do dwóch doświadczeń. Pierwsze z nich, to relacje miedzy analitykami i urzędnikami w Brukseli, gdzie częste kontakty i wymiana poglądów podczas nieformalnych spotkań są na porządku dziennym. „To normalne, tak działa europejska administracja – wzajemnie od siebie czerpiemy: eksperci i urzędnicy”, komentowano moje pozytywne zaskoczenie, że nie było problemu umówić się np. z członkiem gabinetu Van Rompuya. Podobnie działa tam polskie Stałe Przedstawicielstwo w Brukseli. Otwarci na impulsy ze strony środowisk eksperckich, chętni do wymiany informacji. Bogaci o to doświadczenie pracy w strukturach UE lub edukowani za granicą także dyplomaci w Warszawie mają podobne zasady pracy. Tu przewodnictwo przede wszystkim uwypukla takie działanie, sprawia, że są widoczne.
     W kontekście prezydencji przypomniały mi się natomiast wyniki badań, prowadzonych w Czechach i Słowenii, tuż po zakończeniu ich sześciu miesięcy przewodniczenia Radom. Zewsząd słyszałam wówczas – i od ekspertów i od samych urzędników: „prezydencja zeuropeizowała naszą administrację”.
     „Doświadczenie z dawnych czasów długo u nas pokutowało. Prezydencja otworzyła naszych urzędników na innych, wyprowadziła ze swoistego rodzaju okopów, pokazała, że analityk może być sprzymierzeńcem, a w momencie problemów lista nawiązanych kontaktów staje się bezcenna”, tłumaczyli mi koledzy z czeskich i słoweńskich think tanków. Europejsko oznaczało więc dla nich – wspólnie z innymi, wybiegając myślami poza chwilę obecną i własne podwórko. „Zrozumieliśmy, jak działa Unia, otrzaskaliśmy się ze sposobem prowadzenia negocjacji”, dodawali urzędnicy. „Nasza skuteczność nieraz oparta była na fakcie, jakie numery telefonów mieliśmy w swojej komórce. Numery do kolegów z innych krajów, ale i ekspertów na miejscu. Bo trzeba było natychmiast dzwonić, aby zasięgnąć opinii. Europejskość to umiejętność sieciowania i wymiany informacji”, wyjaśniali.
      Przyjmując ten tok myślenia, należałoby prześwietlić książki telefoniczne w komórkach polskich dyplomatów. Ale i bez tego, znając te numery i wiedząc, że telefony są odbierane, można sformułować argument popierający tezę, że polska administracja się europeizuje.

Twórcza wymiana poglądów
     Ale, trzeba przyznać, że szybko umówione spotkania, to nie był pierwszy taki sygnał ze strony najwyższych urzędników MSZ. Na spotkaniach think tanków w Warszawie, które już od ponad roku co miesiąc poświęcone są, najpierw przygotowaniom, a obecnie przebiegowi prezydencji, regularnie pojawiali się dyrektorzy czy v-ce ministrowie z resortu. Żadne zaproszenie nie pozostało odrzucone, terminy wcale nie były odległe, a dyskusje grzecznościowe. Można powiedzieć, że europeizujemy się nawzajem, w obie strony zadając pytania i pokazując sposób widzenia, szanując, że oceny mogą być różne. Liczy się jednak otwartość i zaufanie.

Europejsko znaczy – wiemy jak funkcjonuje Unia i działamy odpowiednio do tego
     I to między innymi na tych spotkaniach polscy dyrektorzy przyznawali, podobnie jak wcześniej czescy czy słoweńscy dyplomaci, że dany kraj jest na prezydencję tak naprawdę gotowy, jak już ona się skończy – wtedy jest się mądrzejszym, umie się prowadzić negocjacje, rozwiązywać problemy natury organizacyjnej czy merytorycznej tak, jak oczekują unijni partnerzy i Bruksela, czyli właśnie - działać po europejsku.
     Dlatego na pytanie o europeizację polskich urzędników odpowiedzi najlepiej szukać właśnie w Brukseli. Głosy, z którymi się spotkałam, brzmią zachęcająco, choć na pewno nie są jedynymi opiniami: „Polacy są sprawni, bardzo się starają, aby doprowadzić do porozumienia, dobrze załapali, jak tu się działa”, mówili wyjadacze brukselskich korytarzy z Rady Europejskiej czy Komisji. „Ale nie mają łatwo, sytuacja jest nie do pozazdroszczenia”, dodawali we wrześniu w kontekście przygotowywanego wówczas i przynoszącego kolejne przeszkody do przeskoczenia szczytu Partnerstwa Wschodniego w Warszawie. Już po samym wydarzeniu dyplomaci innych krajów UE z ambasad przyznawali, że nie mogą narzekać na polskie wysiłki w tym zakresie. Ale wskazują, że za słowami musi iść treść, a i komunikaty trzeba czasami lepiej sprzedawać.

Europejski potencjał
     Zebrane w ten sposób doświadczenie, jak wynika z zasłyszanych opinii – cenne i pozytywne, warto wykorzystać. Prezydencja minie, ale europejski potencjał zostanie. Na wspomnianej konferencji mowa była o przechodzeniu najlepszych dyplomatów narodowych do służb unijnych na okres kilku lat. Ważne, aby potem mieli, gdzie wrócić, a będąc w europejskich instytucjach pozostawali w kontakcie ze swoimi macierzystymi resortami. Tak robią wszystkie europejskie dyplomacje. I w tym kontekście reforma polizbońska, koniec prezydencji i równocześnie początek kadencji nowego rządu się nakładają i stanowią szasnę wykorzystania tego potencjału. Oby on nie został zagrożony przez redukcje etatów w administracji.

Kierowca korzysta z GPSu
     Ale, wracając do początkowej myśli, oczywiście pytanie konferencji było o wiele głębsze. Traktat z Lizbony przyniósł bowiem dla dyplomacji zasadniczą zmianę – wprowadził wspólną unijną politykę zagraniczną i ustanowił odpowiedzialną za nią instytucję – ESDZ właśnie, na czele z Wysoką Przedstawiciel, piastującą jednocześnie funkcję v-ce przewodniczącego Komisji Europejskiej. Zawarte w tytule wydarzenia stwierdzenie domagało się więc ustalenia, czy narodowe (czyli polska) dyplomacje się europeizują w znaczeniu: czy oddają część kompetencji do ESDZ i jak się do jej działania odnoszą.
     I w tym wypadku fakt, że Polska sprawuje obecnie prezydencję, wpływa na odpowiedź jeszcze bardziej niż te pozostałe przytoczone argumenty. Jako przewodnicząca Rady UE, ale, po Lizbonie, już nie odpowiedzialna za sprawy zagraniczne, Warszawa nie powinna wypowiadać się na tematy związane z polityką zagraniczną w imieniu Unii, przynajmniej, jeżeli najpierw nie zrobi tego Ashton lub nas oto nie poprosi. Tym bardziej nie wypada polskiemu rządowi w tym momencie komentować pracy ESDZ czyli innej unijnej instytucji. Jako prezydencja musi w wielu wypadkach wstrzymywać się od ocen. Obserwacje pokazują, że jak na razie w obu przypadkach wychodzi to polskiej dyplomacji dobrze. W przypadku dużego znaku zapytania, jakim były przyszłe relacje Sikorski-Ashton, nie zanotowano problemów. Wręcz odwrotnie, osoby mające wcześniej obawy, czy ustalony przez obie strony system  zadziała, obecnie przyznają, że funkcjonuje sprawnie. Dobrze działa osobisty i bieżący kontakt na szczycie (minister-wysoka przedstawicieli), trochę gorzej już relacje z kształtującym się dopiero ESDZ. Zarówno Minister Sikorski jak i jego zastępcy w imieniu Ashton, a więc Unii, składali wizyty w pozaeuropejskich krajach czy prowadzili spotkania z ich delegacjami w Brukseli w ścisłej koordynacji z nią. Stąd można nawet już przed końcem prezydencji pokusić się o stwierdzenie, że założenie: „nawet jak Sikorski za kierownicą to GPSem Ashton”, się przyjęło. A polska dyplomacja porusza się z zachowaniem europejskich zasad jazdy. Pozostaje życzyć szerokiej drogi na ostatnich prezydencjalnych zakrętach!

Zapisz się do newslettera
Newsletter