Apetyt na Europę

Podziel się

ACTA ad acta, czyli niemieckie za a nawet przeciw


W piątek dotarł zza Odry news, że niemiecki rząd jednak może nie podpisać ACTA. Podobno ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. A niedawno powtarzał, że podpis złoży. Tymczasem w sobotę tysiące Niemców krzyczało na demonstracjach „ACTA ad acta”. Czy wpływ na to miały echa polskich protestów?

Byli za
     Niemców nie było wprawdzie wśród państw, które w styczniu złożyły podpis w Tokio pod ACTA, wówczas jednak zza Odrą tłumaczono ten fakt powodami proceduralnymi. Choć te nie były nigdy szerzej wyjaśnione. Ale zapewniano, że podpis będzie. Rząd postanowił o tym 30 listopada 2011. Nie ustalono jednak do tej pory harmonogramu przyjmowania ustawy ratyfikacyjnej, na którą, w tym przypadku, w Niemczech zgodzić się muszą i Bundestag i Bundesrat. Niezależnie od tego ministerstwo sprawiedliwości tłumaczyło, że ACTA nic nie zmieni w niemieckim prawie.

Polski przykład
     Tymczasem do Niemiec zaczęły dobiegać głosy o protestach przeciw ACTA w innych krajach. Szczególnie chętnie przywoływano przykład Polski. Opisywano demonstracje z tysiącami uczestników i cytowano wypowiedzi Donalda Tuska, zauważając jego zmianę tonu oraz nastawienia i do protestujących i do samej umowy.
     Niemieccy demonstranci nawet nie ukrywali, że to Polacy zmotywowali ich do przyjścia na manifestacje. 11 lutego od dwóch do pięciu tysięcy osób protestowało na ulicach Hamburga, Frankfurtu, Dortmundu, Drezna, Monachium czy Kolonii. W sumie demonstracje odbyły się w 60 niemieckich miastach.
     Podobnie jak podczas protestów w Polsce dało się zauważyć, że nie wszyscy, którzy manifestowali, zdawali sobie sprawę, o co w ACTA chodzi. Ale, jak tłumaczy niemiecka prasa, właśnie i ten fakt staje w ogniu krytyki. Demonstrowano bowiem, podobnie jak nad Wisłą, między innymi dlatego, że część tekstu była negocjowana w sposób tajny i do tej pory pozostaje nieznana.

Młodzież protestująca
     Ale same wystąpienia niemieckiej młodzieży na ulice w tej sprawie specjalnie nie powinny dziwić. Za Odrą wszelkie choćby możliwości ograniczenia wolności są od razu oprotestowywane. Te najbardziej znane w ostatnich miesiącach dotyczyły zamiarów Googla umieszczenia w swoim serwisie z mapami zdjęć niemieckich miast z widocznymi domami. Niemcy masowo zaczęli pisać listy, w których zabraniali umieszczania na nich swojego domostwa.
     Manifestacje młodych ludzi są jednak w Niemczech o wiele częstsze. Studiując w Berlinie odnosiłam swego czasu wrażenie, że na niemieckich uniwersytetach ciągle ktoś przeciw czemuś demonstruje. To właśnie ci młodzi zasilają teraz szeregi, rosnącej w siłę, niedawno w Niemczech powstałej Partii, nomen omen, Piratów. ACTA spadła jej jakby z nieba. Organizowane przeciw umowie protesty gromadzą wokół tego młodego ugrupowania coraz więcej zwolenników. A doniesienia medialne na temat ich działań wokół ACTA dają niezły PR.

Czy ktoś jest za?
     Ale to nie tylko młodzi ludzie krytykują ACTA. Właściwie przeciwko są już wszyscy prócz środowisk gospodarczych. Poza wspomnianą Partią Piratów przeciwko ACTA opowiadają się Zieloni i socjaldemokraci. Ale i liberałowie – niby tacy związani z lobby biznesowym - dołączyli do chóru krytyków. Sama minister sprawiedliwości, wywodząca się z ich partii, wyraziła zadowolenie z toczącej się debaty i wezwała do ujawnienia wszystkich szczegółów negocjacji umowy. Także pozostający w rękach liberałów resort spraw zagranicznych nie opowiada się już jednoznacznie za tym dokumentem.
     To właśnie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych napłynęła w piątek wiadomość, że decyzja w sprawie podpisu Niemiec pod ACTA jeszcze nie zapadła. Na początku, według resortu, należy poddać sprawę „ewentualnej dyskusji”. Sprzeciw wyraziła także młodzieżówka CDU, Junge Union, siostrzana wobec tej partii CSU, a nawet politycy samej partii Angeli Merkel. I tak na przykład, wcześniej popierający nowe prawo, chadecki europoseł Daniel Caspary zapowiada, że owszem, należy podjąć kroki przeciwdziałające podrabianiu produktów, ale zastrzega jednocześnie, że nie zagłosuje w Parlamencie Europejskim za ACTA, jeśli wolność słowa w Internecie byłaby przez to zagrożona. I w ten sposób nagle okazuje się, że ACTA w Niemczech nie ma w ogóle zwolenników, nawet w rządzie.

A gdzie jest Angie?
     Co ciekawe, nadal nie wiadomo, jak całą sprawę postrzega Angela Merkel. Przeglądają niemieckie artykuły na temat ACTA w oczy rzuca się, że nie ma w nich o tym ani słowa. Informacji nie znajdziemy także na jej stronie internetowej. Kanclerz jakby zniknęła, nie chcąc podejmować lub/i firmować decyzji. To akurat nie jest w jej przypadku zachowaniem nowym. W Niemczech powszechnie zarzuca się szefowej rządu niedecyzyjność i zbyt wolne reagowanie na zmieniającą się sytuację. A ta obecna wcale jej działań nie ułatwia. Abstrahując od kryzysu gospodarczego w UE także wewnętrznie polityka jej nie sprzyja. Afera z prezydentem Wulffem, którego ona osobiście wprowadziła na obecne stanowisko, bardzo osłabia ugrupowanie Merkel. Coraz więcej obywateli domaga się ustąpienia prezydenta. Zaś koalicyjny partner, liberałowie, od miesięcy jest w poważnym kryzysie, uzyskując w notowaniach liczby niepozwalające przekroczyć nawet progu wyborczego.

To skonsultujmy
     Za swoistą deskę ratunkową, którą pani kanclerz sobie rzuca, można uznać w tym kontekście zapowiedź powszechnych konsultacji ze społeczeństwem na tematy wszelakie. Bo jeśli już o mediach online i szefowej niemieckiego rządu mowa, to warto przypomnieć, że Angela Merkel uruchomiła właśnie stronę internetową o nazwie Platforma Dialogu Społecznego, która służyć ma konsultacjom z obywatelami. Dzięki niej niemiecki rząd chce zebrać od mieszkańców opinie na temat ich potrzeb i pomysłów reform. Czyli wykorzystać Internet do aktywnej komunikacji. Ale o tym w kolejnym wpisie już niebawem.

Zapisz się do newslettera
Newsletter