Apetyt na Europę

Podziel się

Ruch na trasie Berlin - Warszawa


Początek roku, po zakończeniu prezydencji, miał przynieść upragnione wytchnienie. Ale z drugiej strony obawiano się zapomnienia ze strony partnerów. Do końca nie spełniły się ani nadzieje ani obawy
     Po intensywnym czasie prezydencji polscy urzędnicy, ci najbardziej w nią zaangażowani, obawiali się noworocznego poczucia, że świat o nich zapomniał. Miało nie być telefonów, nie przestających dzwonić podczas polskiego przewodnictwa z całej Europy, wizyt ani pięciu decyzji do podjęcia na raz. Ze szczytu zainteresowania, wpaść się miało w dołek pod tytułem: „nikt już mnie nie potrzebuje”. Taki obraz „po prezydencyjnego przebudzenia” przekazywali koledzy z krajów, które na czele Unii stały wcześniej.
     I pewnie trochę tak było. Dowodem na to choćby fakt, że ministra Dowgielewicza można w ostatnich tygodniach spotkać w Warszawie na różnych debatach czy choćby w drodze do Sejmu, kiedy w 2011 raczej był w Polsce nieuchwytny. Ale, Polska jakby miała jednak zawsze pecha. Bo choć faktycznie zrobiło się po prezydencji spokojniej – wszak wiele zadań na europejskiej scenie odeszło, to kryzys i negocjacje paktu fiskalnego odpocząć nie pozwalały. Tymczasem niepokój o milczące telefony zakradł się, ale tylko początkowo, gdzie indziej.

Opustoszałe biuro podróży
     „W Berlinie o nas zapomnieli, prezydencja się skończyła, rok polsko-niemieckich rocznic też dobiegł końca. Nikt nie przyjeżdża.”, mogli zacząć w styczniu zamartwiać się z kolei niemieccy dyplomaci w Polsce. W stosunku do intensywnego na polu polsko-niemieckiej współpracy roku 2011 mieli prawo poczuć różnicę. Do grudnia  ciągle organizowali wizyty urzędników i polityków różnych szczebli, którzy przyjeżdżali do Warszawy na konsultacje w związku z prezydencją. Poza tym w 2011 minęło 20 lat od podpisania traktatu polsko-niemieckiego i powstania wielu polsko-niemieckich organizacji (Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży, Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej i innych), więc spotkaniom rocznicowym, wystawom i dyskusjom nie było końca. Zajmujący się tą tematyką eksperci odnosili wrażenie, że spotykają się we własnym gronie częściej niż z rodziną. A Ambasada Niemiec zamieniła się prawie w biuro podróży obsługujące kolejnych gości.

Kolejka odwiedzających czeka
     W styczniu 2012 przyszła więc chwila oddechu. Nie zdążyła ona jednak potrwać na tyle długo, by obawy o milczące telefony na stałe zagościły w sercach niemieckich dyplomatów. Ledwo powołany na stanowisko ministra do spraw europejskich Michael Link, już siedział w samolocie do Warszawy, aby przestawić się swojemu polskiemu odpowiednikowi Mikołajowi Dowgielewiczowi. Było o czym rozmawiać – pakt fiskalny, negocjacje wieloletniego unijnego budżetu to tematy rzeki.
     Ledwo ucichł szum silników po Linku, w Ambasadzie musiano już szykować kolację z okazji przyjazdu przewodniczącego Bundestagu. Norbert Lammert z kolei ma prawo czuć się już w Warszawie jak w domu. Będąc na stanowisku od 2005 roku, miał dobre relacje z kolejnymi polskimi marszałkami – Komorowskim czy Schetyną. Ostatnia wizyta miała więc na celu podtrzymanie tej tradycji i zapoznanie się z kolejną osobą w Polsce pełniącą tę funkcję, Ewą Kopacz.

Ramię w ramię
     Tej wizyty szef Bundestagu pewnie szybko nie zapomni. Jednak przyczyniła się do tego nie tyle Pani Marszałek, co prezydent Niemiec, Christian Wulff, który akurat w tym dniu złożył rezygnację z urzędu.
     Lammert wspólnie z polską koleżanką obejrzał więc w telewizji wystąpienie ustępującego prezydenta. I już to może być symbolem dobrych, partnerskich i przyjacielskich relacji polsko-niemieckich, skoro jedna z najważniejszych osób w niemieckim państwie, ogląda rezygnację swojego prezydenta ramię w ramię z polskim odpowiednikiem. Przy okazji polski Sejm zdołał zaimponować niemieckim gościom posiadaniem specjalnego kanału niemieckiej telewizji, specjalizującego się w transmisjach z Bundestagu, Phoenix.
     Czy następnym w kolejce lądujących na Okęciou będzie następca Wulffa, Joachim Gauck? Jest to prawdopodobne, ale trzeba poczekać najpierw do dnia wyborów (18 marca).

Tematów nie brakuje
     Prezydent jednak, jeśli nawet przyjedzie niedługo, złoży jedynie kurtuazyjną wizytę, jak na początek kadencji przystało. O konkretach rozstrzyganych na europejskiej scenie rozmawiać innym. Energia, budżet, fundusze strukturalne – tu konieczne są fachowe dyskusje. Dlatego w kolejnych tygodniach lutego Warszawę odwiedził kierownik z niemieckiego MSZ, zajmujący się negocjacjami wieloletnich ram finansowych, próbując zrozumieć polskie stanowisko dotyczące podziału unijnej kasy. A kolejni goście są już zapewne na liście.
     Polscy też nie stronią od wizyt za Odrą. Waldemar Pawlak gościł w Bawarii, gdzie rozmawiał o współpracy w sektorze energetycznym oraz o wspólnych inwestycjach polskich i bawarskich przedsiębiorców. Z kolei dyrektor departamentu strategii polskiego MSZ spotkał się w Berlinie z niemieckim i rosyjskim odpowiednikiem, dyskutując o współpracy trójstronnej, m.in. w regionie Kaliningradu.

Dbać o fundamenty
     Poruszane tematy nie należą do łatwych. Nie będziemy się w nich zawsze zgadzać, obie strony są tego świadome. Ale obecne polsko-niemieckie relacje stoją na mocnych fundamentach. Burze medialne ich tak łatwo nie nadwyrężą. Ale i o fundamenty należy dbać. Dobrze więc, że ruch na trasie Berlin – Warszawa nie ustaje.


Zapisz się do newslettera
Newsletter