Apetyt na Europę

Podziel się

Promować łatwo nie jest


Prezydencja miała być doskonałą szansą na promocję Polski za granicą. Jak pokazują pierwsze opinie dochodzące z delegacji państw UE, które odwiedziły nasz kraj, jak na razie udaje się to doskonale. Zawsze jednak znajdzie się jakieś „ale”, pokazujące, że nawet najlepsze promocyjne plany mają swoje słabsze strony. Poniżej opinie i opowieści, jakie usłyszałam, rozmawiając z przedstawicielami ambasad krajów UE w Warszawie i urzędnikami w Brukseli.
    Każdą delegację należy zarejestrować. A to oznacza kontakt z techniką, która lubi płatać figle. Więc nieraz ambasada musiała się namęczyć, aby system zadziałał. Jeżeli jednak zdecydowanie odmawiał współpracy (dochodzą głosy, że się to zdarza), to z odsieczą był gotowy polski urzędnik, który manualnie dokonywał wpisów. Mimo delikatnej irytacji nie narzekano więc, przyznając, że urzędnicy stawali na wysokości zadania i ambasada nie była pozostawiana samo sobie w starciu z kapryśną techniką.
    Gdy delegacja już jest na liście gości, ambasada musi pomóc swoim kolegom w stolicy w dowiezienie przedstawicieli swojego kraju na miejsce. „Funkcjonujemy obecnie jak biuro turystyczne”, śmieją się znajomi dyplomaci. Mniej jest im do śmiechu, jak słyszą od rodaków narzekania, że do Gdańska czy Krakowa nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych z wielu europejskich stolic. No cóż, tu akurat sama prezydencja już tego nie zmieni. Na prywatnych przewoźników rząd wpływu nie ma (i całe szczęście!). Ale gdy wybór padał na te miejsca, było to przecież wiadome.
     Jak już się doleci, ze wspomnianą przesiadką, na odpowiednie lotnisko, trzeba jakoś dojechać do miejscowości, gdzie odbywa się posiedzenie. A lotniska są zazwyczaj oddalone ładnych kilkadziesiąt kilometrów od miejsc wybranych na miasta spotkań. Zdecydowano się bowiem na faktycznie bardzo ładne miejsca, prawdziwe perełki polskiego krajobrazu i architektury, które robią na gościach wrażenie: Sopot, Kazimierz Dolny, Krynicę. Jednak są one właśnie ciężko dostępne, co powoduje, że nie zawsze promocyjnie ten wybór jest trafiony idealnie. Pozostaje dowóz autokarami czy limuzynami w konwoju. A to trwa, zniechęcając, zwykle bardzo zabiegane osoby najwyższej rangi, do przyjazdu. Stąd w niektórych przypadkach należy się liczyć, że szefem delegacji może nie być oczekiwany i pożądany minister tylko urzędnik niższego szczebla. A ci, co przyjadą, będą musieli opuścić obrady odpowiednio wcześniej, aby zdążyć na jedyny lot danego dnia, i to zwykle z przesiadką. Trochę szkoda… Natomiast z okna samochodu widać słabość polskiej infrastruktury – brak dróg, remonty. Choć, jak już pisałam, nawet w tym delegacje, widać ogólnie faktycznie zadowolone z pobytu, dopatrują się plusów. Uznają to za znak dobrze wykorzystywanych funduszy unijnych ;-) A samą organizację transportu z lotniska zgodnie oceniano jako doskonałą.
     Wspomniane minusy związane są z dalszymi konsekwencjami. Prezydencja ma przecież wypromować Unię wśród polskich obywateli. Oznacza to, że Polacy powinni być przekonani, że fakt sprawowania przewodnictwa przez Polskę przynosi im profity. Widząc tak wiele delegacji i obcych gości w swoim mieście mogą być zapewne zadowoleni. Jednak czy to zadowolenie jest tak samo wysokie, gdy wstrzymywany jest ruch, aby kolejne konwoje zagranicznych delegacji mogły przemknąć przez ich miasto. Hm, chyba znamy odpowiedź…
     Jak już się na miejsce dojedzie, zwykle potrzeba całego mnóstwa rzeczy. Komputery, drukarki, miejsca na spotkania i do pracy – tu o wszystko zatroszczono się w odpowiedniej ilości. A jak już przyjdzie do rozpoczęcia oficjalnych spotkań, podobno zaczynają się punktualnie. Plus dla Polski w oczach gości.
    No a że „przez żołądek do serca”, to nie dziwi, że goście zachwalając to, czym raczono ich na obiadach i kolacjach, wyjeżdżali uśmiechnięci. Podobno jedzenie musiało być faktycznie wyjątkowe, skoro tak wiele osób zwracało na nie uwagę. A przecież urzędnicy ci ciągle podejmowani są różnymi specjałami.
     Na pewno miło słyszeć, że zagraniczni goście zmieniają swój obraz Polski na coraz bardziej pozytywny (zwykle wcześniejszy budowali na stereotypach, bo w naszym kraju w ogóle nie byli). Oby doświadczenie pierwszego miesiąca jedynie pomogło i tak już chwalonym polskim organizatorom w dogadzaniu przyjezdnym.
     Sierpień pewnie w kwestiach promocyjnych wiele nie zmieni. Prawie cała Bruksela tradycyjnie właśnie wybiera się na wakacje, prace prezydencji, jeżeli chodzi o oficjalne spotkania, zamierają. Więc i ja korzystam z okazji i także udaję się na urlop. Do „zobaczenia” za jakieś dwa tygodnie :-)


Zapisz się do newslettera
Newsletter