Apetyt na Europę

Podziel się

Mowa na językach


Gdy w Polsce nie milkną echa przemówienia ministra Sikorskiego w Berlinie, warto posłuchać, czy cokolwiek jeszcze słychać o nim w samej stolicy Niemiec.  Okazuje się, że w odróżnieniu od polskiego votum nieufności, tam wzdychają: „Ach, gdybyśmy my mieli takiego ministra…”
     „Retorycznie świetne. Ale pewnie nie wszystkich zachwyciło, niejednych zbulwersowało”, oceniali niemieccy eksperci mowę szefa polskiej dyplomacji tuż po wystąpieniu. Dwa tygodnie po nim, jadąc do Berlina, pytanie, o ocenę wystąpienia wpisuję sobie na listę jako jedno z wielu, o które chcę zagadnąć dyplomatów, ekspertów czy spotkanych „ogólnie zainteresowanych polityką”. Nie muszę go zadawać, jestem bombardowana przemyśleniami na ten temat „na wejściu”.
     „Ale ta mowa waszego ministra… Ten amerykański patos połączony z…” („polskim patosem?”, podpowiadam) „No właśnie, połączony z polskim patosem”, dodaje niemiecki ekspert od polityki zagranicznej, wyraźnie z ulgą, że pomogłam mu nazwać rzecz po imieniu, „na tle Bramy Brandenburskiej, wypowiedziany przez polskiego ministra, w takim stylu… Ufff…”. Słowa te, stanowiące pomieszanie zachwytu, lekkiego przerażenia, że ktoś tak odważnie może mówić, zazdrości, że jednak ktoś potrafi, przejęcia, że się to słyszało osobiście, zaskoczenia, że z ust Polaka to tylko jedna z wielu podobnych opinii. Kolejne słyszałam, nie pytawszy, jak tylko padało słowo Polska i prezydencja.
„Ktoś wreszcie nazwał rzeczy po imieniu”, „Może i nie powiedział tak wiele nowego, ale zebrał to, co się mówi i powiedział to w Berlinie”. „To była wielka mowa”. „Polska w ten sposób zaznaczyła, że też chce się liczyć, i słusznie!”, „Mało kto tak potrafi”, „Wreszcie ktoś naszym powiedział, żeby się wzięli do roboty, dobrze!” to inne, słyszane w różnych odsłonach i bardzo różnych ust oceny. Wypowiadane nieproszenie, ze szczerym szacunkiem, zachwytem, uznaniem.

Cytaty niczym z Goethego
     Co ciekawe nie zawsze były to słowa osób tkwiących po uszy w polityce europejskiej. Nie raz padały z ust zwykłych uczestników tamtego spotkania, owszem zainteresowanych polityką, ale wyraźnie nie zajmujących się Polską i przemianami w Europie zawodowo. Słysząc, że osobiście nie było mnie na sali, spieszyli z opowieściami o jej reakcji, sypiąc cytatami z przemówienia. I wszyscy podkreślali jedno – słowa byłego prezydenta Koehlera: „Słyszeliśmy przed chwilą wielką mowę, za którą dziękuję”, który, chyba po raz pierwszy publicznie, zaznaczył, że mówi to jako Niemiec urodzony w Polsce (wcześniej celowo tego nie podkreślał, w przeciwieństwie do niektórych niemieckich polityków). Ale „cytaty z Sikorskiego” pojawiają się podobno w ostatnich tygodniach także na spotkaniach korpusu dyplomatycznego, rzucają nimi analitycy – niezależnie dzień czy czternaście dni po dacie wystąpienia.

Owacja przyszła później
     Ale oczywiście nie brakuje też głosów negatywnych. Choć może nie wypowiadanych już tak otwarcie, głośno, raczej szeptanych do ucha znajomym, rozpoznawanych po minach. „Żebym ja coś takiego słyszał z ust POLSKIEGO ministra”, obruszali się obecni wówczas na sali emerytowani generałowie. Nie tylko ich zapewne mowa ukłuła czy wbiła w krzesła. Tajemnicą nie jest, że Niemcom nie podobało się wezwanie do wzmacniania Europejskiego Banku Centralnego, a tym bardziej wymienienie, jak bardzo się wzbogacili na rozszerzeniu. Takiego wytykania palcem nikt nie lubi. Zwłaszcza – bo nadal ma to znaczenie - z ust polskiego ministra. Ale to właśnie on, jak zauważają dyplomaci, jako minister z kraju o tak specyficznej przeszłości polsko-niemieckiej, ma predestynację do wypowiadania takich słów w Berlinie. A teraz te słowa Niemcy muszą przetrawić. Urzędnicy podobno są w związku z tym mniej wylewni. Jakby nie bardzo wiedzieli, czy wypada im chwalić, oburzać się, czy wzruszyć ramionami. I to takie mieszane uczucia tuż po zakończeniu przemówienia, jak donoszą obecni tam słuchacze, spowodowały, że owacja nie porwała sali razem z ostatnią kropką postawioną przez Sikorskiego. Dopiero wspomniane słowa Koehlera dały sygnał, że oklaski się posypały, czasami i na stojąco.

„So what?”
     Ale jakie to wszystko ma znaczenie, można by zapytać? Te głosy dotyczą w końcu głównie Berlina. Czym dalej od stolicy, tym echa przemówienia słabsze, dyskusji o nim nie ma. Choć wywiad z ministrem w „Die Welt” czy przedrukowanie tekstu w „Die Zeit” pozwoliły zapoznać się z jego tezami i szerszym odbiorcom. Ale to nie całe Niemcy, podobnie jak i nie polskie społeczeństwo, byli adresatami wystąpienia. Celem było dotarcie i zaprezentowanie Polski jako istotnego gracza wśród ekspertów, polityków i dyplomatów w stolicy najważniejszego państwa członkowskiego UE, a przez to dotarcie i do kręgów brukselskich. To też się udało, bo i w europejskiej stolicy eksperci żywo komentują przemówienie, jak widać nawet dwa tygodnie po nim. Jeden z ciekawszych komentarzy, z którymi się spotkałam, brzmiał: „Patrząc na kraje UE to ławka wybitnych ministrów spraw zagranicznych jest krotka. Trudno wymieniać. Sikorski jest takim ministrem, to wystąpienie to potwierdziło”.
     Oczywiście takie oceny łechtają próżność. Ale teraz warto spojrzeć dalej. Udana prezydencja, dobre przemówienie to kapitał, na którym należy budować pozycję Polski po 2011 roku. Na razie merytorycznie tezy Sikorskiego schodziły w tych berlińskich debatach pełnych zachwytów na drugi plan. Teraz czas wejść w ich meritum, bez zbędnych emocji. Bo europejscy partnerzy od dawna się nad nimi zastanawiają.

Komentarz: Sikorski obala mity i kłuje Niemców

Więcej na temat polskiej polityki wobec Niemiec także w mojej najnowszej analizie: Czas wyjść poza sferę uśmiechów, Rekomendacje dla polskiej polityki zagranicznej wobec Niemiec

Zapraszam także do zapoznania się z najnowszym raportem polskich i niemieckich ekspertów z Grupy Kopernika na temat polityki europejskiej w stosunkach polsko-niemieckich


Zapisz się do newslettera
Newsletter